Niektórzy z Was pamiętają zapewne puste półki w sklepach i kilometrowe kolejki po wszystko. Nie dokładnie pamiętam, czy to było w tamtym okresie. Może trochę wcześniej. Może trochę później. W każdym razie był okres, kiedy w sklepach SAM można było kupić takie galaretki-cukierki. Chemia w czystej postaci. Słodkie to było niemiłosiernie. Smak, pomimo różnych, zabójczych kolorków, miało ten sam. Podejrzewam, że świeciło w ciemności. Nigdy nie mogłam sprawdzić, bo zawsze te chemiczne smakołyki znikały z szybkością światła.
Kiedyś, nie pamiętam już gdzie ani dokładnie kiedy, trafiliśmy z Ptit Suisse’m na takie cudo w jakimś warszawskim sklepie. Mojemu mężowi zaświeciły się oczy:
- Lubisz? – zapytał.
- No pewnie! To całe moje dzieciństwo!
- Moje też!
Nie specjalnie chciało mi się wierzyć, że dzieci w krajach kapitalistycznych też takie cuda jadały i lubiły. Najwidoczniej jednak w tej dziedzinie nie było, nie ma i nie będzie granic. Najważniejsze, żeby było niemiłosiernie słodkie ;)
Przez kilka lat pracowałam niedaleko cukierni, która wyrabia takie galaretki-cukierki. Niebo w gębie. Nie miały nic wspólnego z tymi kupowanymi przed laty. Tutaj prawdziwe owoce grały pierwsze skrzypce. Musiałam się powstrzymywać, żeby codziennie do nich nie zaglądać... Moje ulubione to galaretki z czarnej porzeczki. Biły wszystkie inne na głowę!
Galaretki porzeczkowe* – z poddanych proporcji wychodzi około 100 galaretek-cukierków:
Kiedyś, nie pamiętam już gdzie ani dokładnie kiedy, trafiliśmy z Ptit Suisse’m na takie cudo w jakimś warszawskim sklepie. Mojemu mężowi zaświeciły się oczy:
- Lubisz? – zapytał.
- No pewnie! To całe moje dzieciństwo!
- Moje też!
Nie specjalnie chciało mi się wierzyć, że dzieci w krajach kapitalistycznych też takie cuda jadały i lubiły. Najwidoczniej jednak w tej dziedzinie nie było, nie ma i nie będzie granic. Najważniejsze, żeby było niemiłosiernie słodkie ;)
Przez kilka lat pracowałam niedaleko cukierni, która wyrabia takie galaretki-cukierki. Niebo w gębie. Nie miały nic wspólnego z tymi kupowanymi przed laty. Tutaj prawdziwe owoce grały pierwsze skrzypce. Musiałam się powstrzymywać, żeby codziennie do nich nie zaglądać... Moje ulubione to galaretki z czarnej porzeczki. Biły wszystkie inne na głowę!
Galaretki porzeczkowe* – z poddanych proporcji wychodzi około 100 galaretek-cukierków:
2 kg czarnej porzeczki
400 ml wody
sok z jabłek - około 650 ml
cukier**– około 2.5 kg
Przygotowanie:
Owoce dokładnie. Porzeczki opłukać i pozbawić ogonków. Wrzucić do garnka i zalać wodą. Zagotować. Gotować na silnym ogni około 5-7 min, aż owoce zaczną się pękać. Przykryć i zostawić do ostygnięcia. Przetrzeć przez sitko lub przy pomocy przecieraka do warzyw.
Owoce zważyć i dodać sok z jabłek (1/3 wagi przetartych owoców). Zważyć ponownie i tym razem dodać tyle samo cukru ile ważą owoce wraz z sokiem jabłkowym. Gotować na wolnym ogniu cały czas mieszając (mieszałam od czasu do czasu). Po jakiś 3 godzinach masa owocowa powinna zacząć odstawać od ścianek.
Wyłożyć papierem do pieczenia blachę. Wylać na nią masę porzeczkową. Wygladzić i odstawić do ostygnięcia. Suszyć przez 48 godzin***. Można również suszyć w piekarniku w jak najniższej temperaturze. Wtedy suszenie powinno zająć mniej czasu.
Masa jest gotowa, gdy nie klei się do palca. Kroić delikatnie natłuszczonym nożem. Obtaczać w cukrze. Układać warstwowo w puszcze lub słoiku. Przechowywać w szczelnie zamkniętej puszcze.
*na podstawie przepisu Cristine Ferber, Le Laorousse des Confitures, Ed. Laurousse, 2009
**można użyć cukru żelującego, wtedy gotowanie zajmie zdecydowanie mniej czasu. Gotować według zaleceń producenta.
***suszyłam ponad 2 tygodnie!!! W końcu się wkurzyłam i zaczęłam suszyć w piekarniku z termoobiegiem w temp. 50°C. Radzę Wam od razu tak zrobić.
W ten sam sposób można przegotować galaretki z innych owoców. W tym roku mam jeszcze w planach galaretki z pigwy.
Smacznego!
RECETTE EN FRANÇAIS: Pâte à fruit
400 ml wody
sok z jabłek - około 650 ml
cukier**– około 2.5 kg
Przygotowanie:
Owoce dokładnie. Porzeczki opłukać i pozbawić ogonków. Wrzucić do garnka i zalać wodą. Zagotować. Gotować na silnym ogni około 5-7 min, aż owoce zaczną się pękać. Przykryć i zostawić do ostygnięcia. Przetrzeć przez sitko lub przy pomocy przecieraka do warzyw.
Owoce zważyć i dodać sok z jabłek (1/3 wagi przetartych owoców). Zważyć ponownie i tym razem dodać tyle samo cukru ile ważą owoce wraz z sokiem jabłkowym. Gotować na wolnym ogniu cały czas mieszając (mieszałam od czasu do czasu). Po jakiś 3 godzinach masa owocowa powinna zacząć odstawać od ścianek.
Wyłożyć papierem do pieczenia blachę. Wylać na nią masę porzeczkową. Wygladzić i odstawić do ostygnięcia. Suszyć przez 48 godzin***. Można również suszyć w piekarniku w jak najniższej temperaturze. Wtedy suszenie powinno zająć mniej czasu.
Masa jest gotowa, gdy nie klei się do palca. Kroić delikatnie natłuszczonym nożem. Obtaczać w cukrze. Układać warstwowo w puszcze lub słoiku. Przechowywać w szczelnie zamkniętej puszcze.
*na podstawie przepisu Cristine Ferber, Le Laorousse des Confitures, Ed. Laurousse, 2009
**można użyć cukru żelującego, wtedy gotowanie zajmie zdecydowanie mniej czasu. Gotować według zaleceń producenta.
***suszyłam ponad 2 tygodnie!!! W końcu się wkurzyłam i zaczęłam suszyć w piekarniku z termoobiegiem w temp. 50°C. Radzę Wam od razu tak zrobić.
W ten sam sposób można przegotować galaretki z innych owoców. W tym roku mam jeszcze w planach galaretki z pigwy.
Smacznego!
RECETTE EN FRANÇAIS: Pâte à fruit
To tez moje dziecinstwo! :) Byly na wage, albo pakowane w takie okragle plastikowe pudelko - wygladaly jak plasterki cytrusow. :) Akurat zrobilas moj ulubiony smak - dzis jesli mam ochote na zelki czy galaretki, to wyjadam tylko tez czarnej porzeczki i czerwone (jakikolwiek to smak). :D
OdpowiedzUsuńNo i pięknie :) Ja je dalej lubię i to te najbardziej ohydne i najbardziej świecące w ciemnościach :))) Na domiar złego kupiłam wczoraj 100g irysków i wszystkie zżarłam :) Sama. Dawid dostał michałki :)
OdpowiedzUsuńBuziak :*
Ze mnie to jednak jest gówniara, ani kolejek, ani pustych półek nie pamiętam! Za to cukierkami mojego dzieciństwa, jakich na pewno nie zapomnę są landrynki, które nawet owinięte w papierową torebkę po jakimś czasie zamieniały się w bryłę. Kiedy miało się ochotę na jedną, trzeba było uparcie o nią walczyć i skrobać albo dziobać widelcem, żeby się oderwała. Nie wiem czy ktoś jeszcze zna ten wyrób :)
OdpowiedzUsuńJa też lubiłem te sztuczne galaretki :-) Teraz mam ochotę na te domowej roboty. Chętnie skorzystam z przepisu.
OdpowiedzUsuńCale wieki juz ich nie jadlam... Kiedys dostawalismy takie galaretki w paczkach pod choinke z zakladu mojego taty :) Pamietam jak raz zoatwilam sobie je "na pozniej". Zrobily sie twarde jak skala. Takie domowe musza byc pyszne. Czarna porzeczka to zdecydowanie moje smaki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Oooo uwielbiałam je. Są urocze z tą otoczką z cukru. W domu zawsze był nadmiar porzeczek, a teraz w mojej okolicy porzeczek jak na lekarstwo
OdpowiedzUsuńMam ślinotok... Choć podobnie jak Ty, z oferty sklepowej pamiętam galaretki różniące się jedynie kolorem, bo w smaku były identyczne, ale oraju, jakie pyszne były! Czasami pojawiały się w czekoladowej skorupce i to już był pełen wypas. Należało zębami złuszczyć czekoladę (łatwo schodziła, całymi płatami), a potem wgryźć się w kwaśno-słodki miąższ galaretki.
OdpowiedzUsuńCo myślisz o czekoladowym fondue z galaretką na szpikulcu?
Też mi się z dzieciństwem kojarzą - choć wtedy akurat porzeczek nie znosiłam. Teraz zjadłabym z zamkniętymi oczami:)
OdpowiedzUsuńChociaż wychowywałam się nieco później, to też uwielbiam takie galaretki. Nawet te niemiłosiernie słodkie ;) A na takie owocowe chętnie bym się skusiła. Koniecznie w opcji z piekarnikiem, bo 2 tygodnie czekania na galaretkę to zbyt wiele... :D
OdpowiedzUsuńKAROLINA,
OdpowiedzUsuńto Ty taka stara jesteś? Jak ja ;))) Ja pamiętam tylko te w okrągłym pudełku.
MŁODA,
za iryskami nigdy nie przepadałam, ale michałki Dawida chętnie bym pożarła ;)
MARTA,
no nie da się ukryć... jesteś ;)))
Z landrynkami od zawsze był ten sam problem. Kleiły się również do zębów :)
WITEK,
czyżby to samo pokolenie? ;)
Polecam, dobre są bardzo. I też cholernie słodkie ;)
MAJKA,
ja też, ja też :)
A ja bardzo lubiłam takie twarde...
WIOSANNA,
a no to nie fajnie z tymi porzeczkami. Ale pocieszę Cię, że z innych owoców też można je zrobić:)
KAJU,
takich z czekoladą nigdy nie jadłam. Przynajmniej tak mi się wydaje. Pomysł z fondue zabójczy!
Zastanawiam się właśnie jak je wykorzystać, bo trochę dużo mi ich wyszło... ;)
ACIRI,
w takim razie poczęstuj się proszę :)
FUCHSIA,
koniecznie z piekarnikiem... gdybym o nich nie zapomniała, to z piekarnika skorzystałabym znacznie wcześniej ;)
ja tez z tych,co dobrze pamietaja te galaretki.....ech....teraz sie z sentymentem je wspomina,czasem z sentymentu je kupuje bedac w Pl,slodkie to niemilosiernie.....
OdpowiedzUsuńTe Twoje biore w ciemno,procz czarnej porzeczki z krzaka biore w ciemno wszystko,co z niej przetwarzane jest....
pozdrawiam :)
Nie lubiłam tych galaretek, tak jak większości słodyczy :) Ale takie z prawdziwych owoców chętnie bym zjadła!
OdpowiedzUsuńKiedys nie lubilam, bo wstretne to jednak bylo, ale odkad sprobowalam tych tutejszych z prawdziwych owocow... Ostatnio kolezanka poczestowala mnie galaretkami swojej babci z pigwy, to bylo przepyszne. A w ogole to podziwiam, ze ty sie w pâte de fruits bawisz i pozdrawiam serdecznie !
OdpowiedzUsuńJa chyba ich nie kojarzę ze sklepów. Nie pamietam żebym jadła takie galaretki, ale wyglądają tak, ze po prostu ślinka cieknie!
OdpowiedzUsuńWspaniałe.
Szkoda,że nie mogę się poczęstować ;-)
Pozdrawiam:)
Kolejki pamiętam jak przez mgłę, a może tylko wydaje mi się że coś pamiętam, ale rodzina się do tej pory naparza ze gdy byłam baaardzo mała to uważałam je za nie lada atrakcję i zawsze się upominałam że też chcę iść w kolejkę :D
OdpowiedzUsuńZa to galaretki - obiektywnie to one są gorzej niż ohydne, ale do tej pory zdarza mi się zjeść i się oblizać :-)
A taką porzeczkową to bym niejedną, okrutne to co robisz, takimi galaretkami po oczach gdy porzeczek już brak.. :D
Uściski wielkie Anoushka :):*
Żabcia , to i moje dzieciństwo ,ale ja wolałam oranżadę w proszku na sucho , bo potem z 3 dni miałam czerwony jak malina język , i takie mleczne cukierki( do dziś je lubię tylko ,ze nigdzie nie można ich kupić , bo te co są są ohydne ,a nie mleczne)
OdpowiedzUsuńa galaretki tez jadłam ,ale 1- 2 wystarczały mi na długiii czas resztę zawsze siostra opędzlowała :D
ale te twoje musowo są pyszne
Anoushko, jeśli ty i Karolina pamiętacie tylko te w pudełkach to możecie być jakąś dekadę później urodzone niż ja i W. Bo ja jeszcze pamiętam te galaretki wyłącznie na wagę, dostane okazyjnie, wystane w kolejce i wydzielane sobie po sztuce (przynajmniej takie było założenie).
OdpowiedzUsuńJeszcze nie wiem, z jakich owoców je zrobię (niestety nie z porzeczki), ale zrobię.
GOSIU,
OdpowiedzUsuńo widzę, że kolejna fanka przetworów z czarnej porzeczki :)
A czarną porzeczkę na surowo jadasz? Dla mnie to hardcore! Zawsze mnie zastanawia jak coś tak obrzydliwego (zapach) robi się tak pyszne po obróbce cieplnej ;)
HANIU,
a no właśnie, pamiętam, że ty byłaś bardzo miłym dzieckiem kryzysowym. Nie domagałaś się słodkiego :) Zrobiłam ich tyle, że wcale się nie zdziwią jak zostaną do Sylwestra ;) Na szczęście ze względu na zawartość cukru mają długoletnią przydatność do spożycia :D
MISS COCO,
a jakoś tak nie wiedział co zrobić z nadmiarem czasu ;) Wbrew pozorom to jest mało czasochłonny wrób. Najdłuższe jest suszenie.
Pigwę również mam w tegorocznych planach :)
MAJANO,
oczywiście, że możesz ;)
MONIKO,
no wiem, wszystko przez to suszenie... a potem mi czasu brakowało na zrobienie wpisu. Poprawię się następnym razem :*
ALUŚ,
dziecko polskie potrafi!
Zupełnie zapomniałam o tej oranżadzie na sucho. To było dopiero rarytas :)))
Dziękuję :*
BEE,
to, że nie pamiętam wcale nie świadczy o moim młodym wieku, wręcz przeciwnie... ;)
Masz tam u siebie ogromne pole do popisu! Możesz wykorzystać mango (fuj, to dopiero musi być obrzydliwe ;)), cytryny oraz wiele innych. Przepis zawsze ten sam.
Najpierw myślałam, że nie pamiętam, ale po obejrzeniu zdjęcia coś zaczęło w umyśle dzwonić. Lepiej jednak pamiętam takie cytrusowe, żółte, pomarańczowe, w plasterkach, sprzedawane na okrągłych tackach - moja Mama je b. lubiła.
OdpowiedzUsuńA, suszenie 2 tygodnie mnie przeraziło ;D
Pustych półek nie pamiętam, ale np. Pewex z Barbie tak, więc nie jest źle ze mną ;)
OdpowiedzUsuńGalaretki brzmią, wyglądają, reprezentują sie fantastycznie, Anoushko! I chociaż kupnych szczerze nie cierpię od zawsze, to te wzbudzają we mnie pożądanie :)
Do galaretek mam mieszane uczucia. Z jednej strony przywołują słodkie wspomniania z dzieciństwa, z drugiej nigdy za nimi nie przepadałam.
OdpowiedzUsuńW Quebecu sprzedają je w sklepie z czekoladkami, na wagᶒ. Wyglądają dokładnie tak, jak te, które pamiᶒtam z dzieciństwa-kolorowe w kształcie plasterków cytrusów. Nie miałam odwagi spróbować. Na te Twoje bym siᶒ jednak chᶒtnie skusiła. Pozdrawiam!!!
Oczywiście, że pamiętam te galaretki z dzieciństwa. Były w kształcie półksiężyców (cząstek pomarańczy lub cytryny)lub małych sztabek i zawsze otoczone cukrem. Smak SZTUCZNY, że aż strach. W czasie jednej z pierwszych podróży do Francji zauważyłam, że można je kupić w wielu cukierniach od Laduree po maleńkie lokalne. Kupiliśmy je z ciekawości i okazało się, że to zupełnie inny smak, niż ten zapamiętany z dawnych lat. One były zrobione z owoców. Zupełnie jak Twoje. Cieszę się bardzo, że zamieściłaś ten przepis. Koniecznie muszę je zrobić. Myślę o dodaniu świeżo wyciśniętego soku z jabłek, bo taki mam dużo pektyny, a to bardzo pomoże w skróceniu czasu suszenia.
OdpowiedzUsuńJa te galaretki też zawsze bardzo lubiłam, ale nie jadłam ich dużo - najwyraźniej od dzieciństwa miałam opory przed faszerowaniem się chemią ;D Twoje wyglądają megaapetycznie, a ja uwielbiam czarną porzeczkę. Do suszenia przydałby się dehydrator.
OdpowiedzUsuńAnoushka, ja niestety pamiętam wszystko: i SAM, i kolejki i wspomniane galaretki. Wolałabym nie pamiętać, ale jakoś zbyt szybko przyszłam na świat. :D I powiem Ci, że sentymentu do galaretek nie pozostało mi ani odrobiny. Nie lubiłam tego ulepku. :D
OdpowiedzUsuńPTASIU,
OdpowiedzUsuńbo te na tackach były najpopularniejsze :)
Gdybym wiedziała wcześniej, też bym się przeraziła ;)
ANIU,
na szczęście, bo te puste półki to były jednak traumatyczne przeżycia...
Miło mi :)
KARO,
czyli granice nie istnieją... :)
Nie próbuj. Obrzydliwe to jest strasznie!
LO,
jak najbardziej! Sok z jabłek dodaje się właśnie z powodu wysokiej zwartości pektyny. Zresztą porzeczki też jej mają bardzo dużo, więc zupełnie nie mam pojęcia dlaczego schły przez dwa tygodnie...
QUINO,
przydałby się:)
MAŁGOŚ,
no właśnie... czasami fajniej byłoby nie pamiętać ;)
Stara nie stara, galaretki pamietam, bo krolowaly u babci na urodzinach w latach osiemdziesiatych. :D Mala bylam, ale galaretki mocno zapamietalam. :D Do dzis sie potrafie z lza w oku zatrzymac, jak je widze w Polsce w sklepie (bywaja!), nie kupuje, bo obawiam sie, ze juz nie takie dobre. P.S. Ja tez z opcji Michalkowej. ;)
OdpowiedzUsuńa ja takich nie jadłam, albo nie pamiętam, ja tylko jadłam produkty czekoladopodobne :-( będę musiała więc koniecznie coś takiego zrobić (mam na myśli takie galaretki)
OdpowiedzUsuńNie wiem, do jakich sklepow chodzicie, ale w moim parafialnym cytrusowe galaretki "polplasterki" sa zawsze obecne, jak rowniez galaretki w paski sprzedawane w celofanowym opakowaniu z papierowa banderola, niezmienna od polwiecza. Niedawno pojawily se rowniez galaretki w cukrze na wage. Maja wsciekle kolory i bardzo intensywne sztuczne smaki, co przywodzi na mysl chlustajacego esencja bez pojecia cukierniczego praktykanta. Na bazarku mozna tez kupic galaretke na wage, taka pasiasta, bialo-zielono-zolto-czerwona, ktorej byle plaster z cwierc kilo od razu wazy. Powiedzialabym, ze w sprawie galaretek nic sie od lat nie zmienilo, teraz jest ich tylko jakby wiecej.
OdpowiedzUsuńA takie prawdziwie owocowe galaretki to sama frajda i marzenie. Czasami mozna je znalezc wsrod rzemieslniczych czekoladek belgijskich sprzedawanych za krocie. Swieta racja, ze robione samodzielnie beda smakowac najlepiej. Z wegierek sprobuje takowe wykonac :)
I kolejki o ciet i olej w szklanych butelkach, chyba brazowe i zielone, brzydkie ze brak slow :) Galarekie pamietam juz pozniej i jakos bez wrazen, ale te Twoje Zaba to jest cos - to jest geniusz, cos ze skory owocowej maja, ale sa doskonale bo trojwymiarowe! Oj juz wiem, ze za rok zrobie mneij nalewki porzeczkowej, kosztem tych twoich galaretek :) :* PS. Zachwycil mnei ten przepis, oj bardzo!
OdpowiedzUsuńPewnie juz zezarlas wszystkie i nei podzielilas sie, no musze to napisac :DDD
OdpowiedzUsuńPiękne te galaretki ;) Pamiętam te w kształcie cytrynek, ale Twoje porzeczkowe to dopiero coś! Koniecznie muszę wypróbować jak tylko pojawi się porzeczka na działce, zamrożone zapasy już niestety wykorzystane... Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń